Dzień głodowy mogę uznać za zaliczony. Opowiem wam teraz o moich odczuciach. Na początku było w porządku. Wylegiwałam się dość długo w łóżku. Około 10 wstałam, zrobiłam sobie kawę (tak kawę! niestety nie umiem się jej wyrzec :( to chyba z racji, że jestem niskociśnieniowcem 90:60, także same rozumiecie, bez kawy jestem trup ;) ). Po kawce zajęłam się sprzątaniem, potem spacer z dzieckiem... dopiero jak wróciłam ze spaceru około 16.00... zaczęło się! Czułam jak żołądek przyrasta mi do kręgosłupa, jedzenia pachniało mi z lodówki, chociaż nie ważyłam się otwierać jej drzwi... i ogólnie zaczęłam być rozdrażniona. Ja jednak chyba nie potrafię nie jeść nic. Czas mi się cholernie dłużył, ciągle patrzyłam na zegarek i żłopałam wodę z obrzydzeniem. O 19.00 przyszedł prawdziwy kryzys, rozbolała mnie głowa, że o brzuchu nie wspomnę... boooszzz, myślałam, że nie wytrzymam, ale jakoś dałam radę. Najgorsze było to, że nie byłam sama, tylko z moją córcią, która przecież musiała coś jeść. Ten czas kiedy ją karmiłam, mogę śmiało określić mianem samobiczowania. Może pomyślicie, że wredna ze mnie matka, ale dziś moje dziecko jadło wszystko to co nie miało zbyt mocnego zapachu i to czego nie zjadłabym ja (czyli kaszki mleczno-ryżowe, zacierkę i dużo owoców). Na szczęście jakoś dałam radę. Nie wiem czy ten jednodniowy post mi coś dał. Na pewno sprawdziłam sama siebie i stwierdzam, że JESTEM SILNA W POSTANOWIENIACH. Mąż jak wrócił z pracy i dowiedział się, że cały dzień nic nie jadłam i po co to zrobiłam stwierdził krótko:
-Jak się chciałaś sprawdzić, to trzeba było po prostu mnie zapytać, ja od razu bym ci powiedział, że twarda z ciebie sztuka, w końcu udowodniłaś mi to nie raz!
Rozbawił mnie tym naprawdę! Ehhh, ci faceci! ;)
Cieszę się bardzo, że dałam rade głodować, ale wiecie co? Mam nadzieję, że się nie obrazicie na mnie jak się oddam w objęcia Morfeusza? Wiem, że to chyba jeden z moich najkrótszych postów, ale już nie mogę... Na zegarku co prawda dopiero 22.00, ale to niejedzenie zupełnie pozbawiło mnie sił. Muszę się położyć, bo mam wrażenie, że zaraz padnę jak mucha, albo co gorsza pobiegnę do lodówki! ;)
Na koniec, mam dla was jeszcze linka, którego przed chwilką dostałam od kumpla. PRODIGY najlepsze! :)
DOBRANOC!
Ja jestem przeciwna głodówkom. To wcale nie jest dobre dla organizmu.
OdpowiedzUsuńU mnie głodówka to drażliwy temat, ile ich było, łojhojoj.
OdpowiedzUsuńBardzo bym chciała abyś stała się częścią ideii, którą właśnie tworzymy :) Tematyka oscyluje w tematy Ci bliskie - ćwiczenia, dieta ale także zaburzenia odżywiania. Widzę, że jesteś biegła w tym temacie także przyda się każda opinia. Zapraszam -> http://dzisiejsza-nadzieja.blogspot.com/
jestem na nie jezeli chodzi o glodowki, organizm, aby mogl funkcjonowac musi miec dostarczanie jedzenie :) to tak jakby na pustym baku jechac - nie da sie :) stad te omdlenia, zle samopoczucie itd .. bunt organizmu
OdpowiedzUsuńJa nie robię typowych glodowek, czasami robię dzien na MC, czyli sok klonowy z cytryną.
OdpowiedzUsuńnie jestem za glodowkami.. ale podziwiam ze ktos potrafi tyle wytrzymac, tyle ze dla organizmu nie jest to dobre rozwiazanie mimo iz teraz mozna tego nie odczuwac
OdpowiedzUsuń